Nie mam niestety dobrej przemiany materii. Tyję od samego patrzenia na jedzenie. A pracę mam siedzącą, pod napięciem. Mieszanka wybuchowa.
Wczoraj byłyśmy u E. Ogromny ogród, warunki komfortowe. Mi właśnie komfortu i przestrzeni w życiu brak. Nie luksusu. Można spokojnie iść z dzieckiem na spacer, bez ryzyka wdepnięcia w psią kupę. I nawet głodna nie byłam zbytnio. Dla porównania w biurze, to mi się nieczęsto zdarza.
Więc fajnie. No ale kasy ciągle brak na kupienie chaty z rodzicami, więc co ja się będę ekscytować relaksem raz na dwa lata….
Dzisiaj zaczęłam oglądać The last sheep. Wyłączylam gdzieś po połowie pierwszego odcinka, bo po prostu nie mogłam wytrzymac, to jest kwintesencja moich lęków. Światowa zagłada, a moje dziecko gdzieś tam samo przestraszone płacze, matka już nie żyje.
Ex przetransportował nas teletransporterem do Krakowa i nawet się młodą pozajmował.
Poza tym ekspres do kawy, okazuje się, jest zepsuty i to jeszcze w taki sposób, że naprawa nieopłacalna. No i kto tych naprawiaczy sprawdzi, przecież nie ja. Nie mam chęci nowego kupować, tzn precyzyjnie, nie mam ochoty za niego płacić:D